Recenzja płyty "Marek Gałązka. Po
drodze przystanek Olecko"
O kilku mniej znanych piosenkach
Marka Gałązki…
Niech nikogo nie zwiedzie brak skórzanych kurtek, gitar elektrycznych i
tatuaży – „Po Drodze” było zespołem rockowym, który udowodnił, że
Stachurę da się grać z niesamowitą energią. Tę z kolei można osiągnąć
również za pomocą smyczków, gitary akustycznej czy harmonijki.
Zaczyna się jednak spokojnie – harmonijkowym wstępem, poprzedzającym
pierwsze wersy „Tobie, albo zawieja w Michigan”. Wspomniany instrument
powróci w „Pieśni o nocy”, „Dolinie w długich cieniach”, „Urodzinach”
czy potwierdzającym swój beatlesowski rodowód „33”, śpiewanym zupełnie
inaczej niż na późniejszej „Stacji Sopot” i posiadającym bardzo wymowną
puentę (wokalista śpiewa „tu już nawet ludzi…”). Gra na gitarze
akustycznej, połączona z harmonijkowymi solówkami, kojarzy mi się z „Sun
Green” i „Be The Rain” Neila Younga – dwoma najlepszymi momentami na
płycie „Greendale” i dołączonym do niej na DVD koncercie autora „Rockin’
In The Free World” w Dublinie. Długi skrzypcowy popis pojawia się
nieoczekiwanie w środku „Wypłakałem za tobą oczy niebieskie”, smyczkowe
cięcia otwierają rozpoznawalną już od pierwszych dźwięków „Białą
Lokomotywę”, bez gry Andrzeja Boruszewskiego trudno sobie wyobrazić
„Życie to nie teatr”, przechodzące w melodię tanga zakończenie „Ja wiem,
jest coraz trudniej” czy posiadające duszną, mroczną atmosferę –
potęgowaną hipnotyczną melodią i fragmentem o „cichym skowycie mielonym
wiekami” - „Nie ma wyjścia z naszego młyna”. W „Bezduszce” i „Żegnaj
pustko, spłyń z lodami…” słyszymy kojarzący się z piosenką francuską
akordeon.
Marek Gałązka zmienia tekst w „Życie to nie teatr” i „Smutno”, w którym
słowo „wyrwać” zostaje zastąpione przez brzmiące bardziej brutalnie
„wydrzeć”. Kiedy w „Wypłakałem za tobą…” śpiewa „Na wybrzeżu ja tu stoję
/ Słyszysz, modlę się i modlę!”, po prostu widzimy z lotu ptaka
kojarzącą się z Irlandią połać zieleni, urwisko i rozbijające się w dole
fale. Gdy słyszymy „Na krawędzie ja tu stoję / Gdy poruszę się, to…”,
nie mamy najmniejszych wątpliwości co do samobójczych zamiarów podmiotu
lirycznego. To tłumaczy, dlaczego żegna się z ukochaną, życząc jej
wszystkiego dobrego. We fragmencie „Bezduszki” – o „kraju gdzie kruk z
brodą królem / a sroki w dziobach z tęczą” – mamy do czynienia z krajową
odmianą realizmu magicznego. Jednym z najlepszych tekstów na płycie jest
wiersz Adama Ziemianina „Moje buty”, kończący się następująco:
„Często w błocie, w kurzu często
Drogą, co kamienie rodzi
Oj, przeszły me buty za swoje
Dziś ich słońce już zachodzi
Stoją wielce uznojone
Językami liżą rany
Na śmierć ze mną zachodzone
Do wyjściowej idą Bramy”
W tej piosence jest wszystko – życie, tożsame z wędrówką (czyli Stachura
w czystej postaci), umiłowanie wolności („Pozostały zawsze wolne / Choć
odciski przyszło zbierać”) i „śmierć” butów, oznaczająca tak naprawdę
koniec egzystencji tego, kto je nosi…
W granym w zawrotnym tempie „Zakryć oczy” wstęp jest mylący, w „Ach,
kiedy znowu…” słychać, że muzycy tworzą na koncertach jeden organizm, a
„Dookoła mgła” zagrane jest naprawdę rockowo. W „Nie uciekaj mi w sen”
powraca stachurowa „jaskrawość”, a Marek Gałązka w tekście dokonuje
czegoś niezwykłego – śpiewa „Przynoszę tobie siebie w nocy”, gdy
tymczasem w literaturze to kobieta z reguły bywa „prezentem” dla
mężczyzny. Zaskakują „Urodziny”, zagrane i zaśpiewane… z radością (udaje
się zaktywizować nawet publiczność). Kto powiedział, że wszystkie
wykonania piosenek Stachury mają być przepłakane? Sam podmiot liryczny
niespecjalnie żałuje, że świętuje bez rodziny, a i „Sted” na „Nowym
dniu” śpiewał tę piosenkę w sposób wesoły. Przecież puenta jest
optymistyczna – bohater wyrusza na poszukiwanie ukochanej, wierząc, że
ją spotka. Wreszcie – zupełnie inna, nieco rubaszna twarz olecko –
sopockiego barda w „Babce z piekła Boscha”, nie cofającego się przed
krzykiem w ostatnich czterech wersach. Szczerze mówiąc, pojawiające się
już w pierwszym wersie kolokwialne „poderwałbym”, połączone na dodatek z
równie rzadko występującym w literackiej polszczyźnie słowem „babka”
pasuje mi bardziej do Andrzeja Garczarka niż Marka Gałązki. Bohaterka
może kojarzyć się z „wiedźmą wściekłą” z początkowych wersów „Epitafium
dla Wysockiego”, ta z kolei - z nagą, rudą Hellą z „Mistrza i
Małgorzaty”. Nawiasem mówiąc, malarz stanowi już od dawna źródło
inspiracji dla rozmaitych twórców – począwszy od Jacka Kaczmarskiego
(niezwykle plastyczne opisy w „Wozie siana” i „Mistrzu Hieronimusie van
Aeken…”), poprzez Janusza Głowackiego (przezabawna rozmowa Saszy z
Pchełką na temat „Piekła muzycznego” w „Antygonie w Nowym Jorku”),
skończywszy na Lechu Majewskim (powieść „Metafizyka” i powstały na jej
podstawie film „Ogród rozkoszy ziemskich”). Nie wspominając już o „Normalsach”,
których płytę „Dekalog” – za sprawą obrazu Boscha na okładce – urzędnicy
określili mianem „pornograficznej”…
Jednym słowem – „Marek Gałązka. Po Drodze Przystanek Olecko” – pokazuje,
że zespół znakomicie wypadał koncertowo. Szkoda, że grupa nie istnieje
już od ośmiu lat. Świetnie, że Marek Gałązka wciąż występuje.
Tomasz Klauza
Powrót do aktualności |